„Z głębin oceanów, na wyżyny sztuki – Kraków All Inclusive z 4TI”
Wieloletnie badania na szkolnym terenie donoszą, iż panuje u nas niepisana zasada, jakoby każda klasa w końcu musiała wybrać się do grodu Kraka. Tradycja ważna rzecz i należy ją ze wszech miar kultywować, a skoro kalendarz pokazuje, że niedługo matura, uznaliśmy, że nie ma co tracić czasu. Pod przewodnictwem wychowawcy Pana Adriana Zająca i Pana Władysława Zająca (zbieżność nazwisk jak najbardziej celowa) ruszyliśmy w miasto.
W mroźny poranek 19 grudnia, zebraliśmy się w zimowej stolicy Polski, gotowi na całą listę oczekujących nas atrakcji. Pierwszą z nich okazał się przejazd przez Poronin i Biały Dunajec bez korków, co na tej szerokości geograficznej podchodzi wręcz pod status klęski urodzaju o charakterze drogowym. Chwilę po tym, jak Myślenice mogły podziwiać nasze szybko oddalające się plecy, w autokarze zabrzmiał donośny hymn zdrowych nerek i uciśnionych… pęcherzy: „Panie kierowco, na stację bo ciśnie mocno”. Wykonany na nutę IX symfonii Beethovena, przyniósł utęskniony skutek i trafił wprost w serce Pana Kierowcy. Chociaż mogę się mylić i była to melodia z „Polacy nic się nie stało”.
Punkt pierwszy wycieczki, nie licząc zdobycia szarżą stacji benzynowej miał miejsce na Zamku na Wawelu. Zwiedziliśmy Katedrę Wawelską oraz krypty z grobowcami najsłynniejszych polskich króli, wieszczów narodowych, czy też Pary Prezydenckiej i Józefa Piłsudskiego. Wystawa „Wawel Zaginiony” pozwalała nam później zobaczyć, jak wyglądała architektoniczna historia Wzgórza Wawelskiego. Trzeba przyznać, że nazwa ekspozycji jest niezwykle trafna – więcej z tej części zamku zaginęło, niż się ostało. Licząc na luksusy godne rodu królewskiego, albo przynajmniej szlachty, z ochotą rozpoczęliśmy zwiedzane Reprezentacyjnych Komnat Królewskich. Słyszeliśmy też plotkę, że podobno mają tam kawalerkę do wynajęcia… ale koniec końców okazało się, że nic z tego. Faktycznie standard lokalu z najwyższej półki, a poprzedni lokatorzy bardzo znamienici, ale niestety wyposażenie mocno ograniczone – podobno zostało rozkradzione lub zaginęło (znowu?!), a poza tym nie można nawet otwierać okien.
Z królewskich salonów wyruszyliśmy do Galerii Plaza, ale nie zmieniliśmy za bardzo tematyki, gdyż czekały nas prawie 3h z prawdziwym królem głębin. Polska premiera filmu „Aquaman 3D” w kinie IMAX, na największym kinowym ekranie o rozmiarach 24m x 18m (wysokość ósmego piętra!!!), mówi sama za siebie. Dźwięk przestrzenny najwyższej jakości i wspaniałe efekty specjalne sprawiły, że odkrywanie podwodnych cudów zaginionej Atlantydy zapierało dech w piersiach. A poza tym i tak każdy, jakoś tak instynktownie wstrzymywał powietrze, gdy tytułowy bohater dawał nura w wodne tonie. Po seansie zachwyceni wyłoniliśmy się z morskich fal niczym Pan Siedmiu Oceanów, z tą przewagą, że nie byliśmy przemoczeni do suchej nitki.
Nie zwalniamy tempa i mając na uwadze niebezpieczeństwo choroby ciśnieniowej łagodnie poczęliśmy się wznosić na wyżyny… tym razem wyżyny sztuki teatralnej. Jeżeli mamy już, tylko raz iść gdzieś do teatru, to niech to będzie najpiękniejszy teatr w Polsce, ze spektaklem w renomowanej obsadzie – „Chory z urojenia” Moliera, z Andrzejem Grabowskim w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Blichtr i bogactwo budynku teatralnego potrafiło onieśmielić, a każdy z chłopaków mimowolnie zdawał się poprawiać muchę lub krawat, nie licząc na fakt, że zostały one zapewne w szafie na Podhalu. Spektakl co rusz wywoływał salwy śmiechu, a możliwość zobaczenia tak znanego aktora dosłownie na wyciagnięcie ręki, to naprawdę rzadko spotykana okazja. I w tym miejscu od razu odpowiadamy na nurtujące Was zapewne pytanie – nie, Pan Grabowski w żadnym wypadku nie był w tej roli… kiepski. Fantastyczna gra aktorów została ukoronowana niezwykle długimi brawami, które ku zaskoczeniu wszystkich na samym końcu delikatnie uciszył ruchem dłoni odtwórca głównego bohatera. Poinformował wszystkich, że to już 17 lat, jak sztuka ta gości na deskach krakowskiego teatru i jesteśmy świadkami prawdziwego rekordu. W najbliższym czasie zostanie ona przeniesiona do Teatru Telewizji TVP i z tej okazji zaprosił na scenę reżysera, pochodzącego z Włoch, Pana Giovanniego Pampiglione. Niedługo potem na scenie wyjątkowo pojawili się wszyscy Ci, dzięki których pracy całe wydarzenie sceniczne nie mogłoby się odbyć. Usłyszeliśmy, że jesteśmy wyjątkowi, gdyż nie jesteśmy dziećmi Internetu i bez nas tam na widowni, nie mogłoby być ich wszystkich zgromadzonych tu na scenie. Trzeba przyznać, że te słowa dla nas informatyków, miały szczególny wydźwięk.
Zmęczeni, ale niezwykle weseli do samego końca, wróciliśmy naszym rozśpiewanym autokarem na zaśnieżone Podhale, gdzie o północy, w samym sercu Zakopanego zakończyliśmy naszą wycieczkę w wersji All Inclusive.
Adrian Zając