Informatycy w natarciu czyli wycieczka klasy 2I do Krakowa
Gdy w górach spada pierwszy śnieg to znak, że zaraz zaczną w nasze rejony ściągać coraz to większe tłumy turystów. Uznaliśmy, że na przekór panującym trendom, gdy 13 października z nieba zaczął sypać biały puch, my podążymy w przeciwnym kierunku – do grodu Kraka. I tak oto klasa 2I, na czele ze swoim wychowawcą Panem Adrianem Zającem i Panem Marcinem Mirskim wyruszyła do naszej dawnej stolicy kraju. Cel był prosty – napełnić płuca (jeszcze) ciepłym powietrzem z nizin, pobrać lekcję taktyk i strategii wojennych od samego Jana III Sobieskiego i na końcu wprowadzić je w życie w czasie iście militarnych starć.
Pierwszym punktem naszych wojaży był dobrze wszystkim znany, lecz nadal zapierający dech w piersiach zamek królewski na Wawelu. Aczkolwiek ta druga cecha mogła mieć coś wspólnego z tym, iż krakowskie powietrze okazało się bardziej rześkie niż pierwotnie zakładano. Lekcja muzealna, w której mogliśmy wziąć udział, przybliżyła nam postać jednego z naszych najznamienitszych władców. Poza największym w Europie zbiorem oryginalnych namiotów z czasów Imperium Osmańskiego mogliśmy posłuchać o wspaniałych zwycięstwach Jana III Sobieskiego, a także uchylić rąbka tajemnicy legendarnej, polskiej formacji wojskowej – słynnej na cały świat husarii.
Możliwość podpatrzenia strategii bitewnych jednego z najznamienitszych dowódców wojskowych w historii naszego kraju miało też drugie dno. Mieliśmy w planach przekucie tych typowo teoretycznych wiadomości w zupełnie realną postać podczas drugiego etapu naszej wycieczki – drużynowych zmagań w laserowego paintballa. Poligon bitewny zlokalizowany był w Zoltar Park w Krakowie, gdzie wyposażono nas w specjalne karabiny i czujniki. Gdy przeszliśmy podstawowe szkolenie mające na celu (paradoksalnie) ograniczyć straty w ludziach i możliwe uszczerbki na zdrowiu, podzieleni na drużynę czerwona i niebieską wkroczyliśmy w bitewnym szale pomiędzy istny labirynt pomieszczeń, ciasnych korytarzy i niewielkich tuneli. Nasze futurystyczne karabiny wyświetlały poziom naszego życia, dostępną amunicję i czas rozgrywki. Po „skolekcjonowaniu” zbyt dużej ilości wrogiego, wirtualnego ołowiu każdy gracz musiał wrócić do swojej bazy, gdzie specjalny „medical kit” co kilka sekund pozwalał nam odnowić witalne statystyki i dosłownie z nowym życiem wskoczyć „na Rambo” w środek akcji.
Podczas gdy jedna część klasy urządzała sobie Counter Strike’a w realu, druga mogła pograć na automatach lub spróbować swoich sił w zawodach na wirtualnej strzelnicy. Jedna z plansz, ku zaskakująco dziwnej uciesze początkujących strzelców, wymagała celowania do skaczących zająców. Podobno był to całkowity przypadek, lecz autor tekstu ma pewne teorie na ten temat. Na szczęście w tym przypadku celność naszych informatyków była grubo poniżej przeciętnej, więc zapewne klasie 2I nie zmieni się wychowawca ;-P
Po wszystkim walczące drużyny mogły przyjrzeć się dokładnym statystykom każdego gracza, grzecznie złożyć broń na swoje miejsce i pogratulować przeciwnej drużynie. Zdrowo zmęczeni w końcu mogliśmy udać się z powrotem w kierunku ośnieżonych gór. Wyposażeni nie tylko w nową wiedzę, lecz także i umiejętności jednogłośnie mogliśmy uznać, iż żaden, nawet najlepszy multiplayer nie zacieśnia tak więzi klasowych jak „gra w realu”.
Adrian Zając